Archiwa tagu: . Izmir

Żyj nam, Paszo, żyj!

Turcy kochają świętować. Ledwie obchodziliśmy Dzień Dziecka i Niepodległości (23 kwietnia), ustanowiony przez Ataturka w rocznicę utworzenia w Turcji parlamentu, a już był 1 maja – Święto Robotników i Pracowników – bo tak nad Bosforem nazywa się Święto Pracy. Z balkonów (zakaz zgromadzeń, godzina policyjna i weekendowe przymusowe siedzenie w domu w związku z koronawirusem wciąż obowiązuje) śpiewano pieśń rewolucyjną o tym, że idą zmiany, robotnicza jednoczy się przeciw kapitalizmowi. Powiewały flagi z sierpem i młotem, z którymi Turcy – do których komunizm nie dotarł – nie mają złych skojarzeń.

Po 1 maja nastąpił 10, czyli turecki Dzień Matki, podczas którego wszystkie kobiety będące matkami dostają życzenia nie tylko od najbliższych, ale też od polityków, znajomych itp. W tym roku urząd podizmirskiej miejscowości Aliaga wysłał nawet matkom kwiaty.

Jako że tydzień bez święta, to tydzień stracony Turcy szykują się już na kolejne obchody. 19 maja znów mamy święto związane z najmłodszymi mieszkańcami Turcji. To obchodzone w rocznicę urodzin Ataturka Święto Młodzieży i Sportu. Zwykle tego dnia place i boiska wypełnione są po brzegi widownią, dzieciaki tańczą, skaczą, recytują, wszystko oczywiście pod pomnikami wodzą i olbrzymimi flagami Turcji. W górę leci konfetti, pracowicie potem zamiatane przez służby miejskie, oficjele przemawiają. Tylko dzieci żal, zwłaszcza tych w kostiumach gimnastycznych, bo na ogół w kraju jest już bardzo ciepło, a one muszą stać w tym słońcu.

Ale za to jaka duma!

Ze świętem wiąże się ciekawa historia. Nie ma pewności co do dokładnej daty urodzin pierwszego prezydenta Turcji. Matka twierdziła, że wydała go na świat zimą, on sam, że było to w maju. Ponieważ Atataturk 19 maja rozpoczął w Samsunie zbrojną walkę niepodległość Turcji, tę właśnie datę wódz podawał w oficjalnych dokumentach.

Jeśli z jakichś przyczyn zechcą Państwo jutro świętować urodziny założyciela Republiki Turcji, proszę zanucić: Yasa Mustafa Kemal Pasa, yasa! Żyj nam Mustafo Kemalu Paszo, Żyj! 

Walka z wirusem i walka o głosy

Turcja dość długo opierała się epidemii, gdy choroba zbierała już śmiertelne żniwo w Iranie, na granicy z tym krajem przeprowadzano kontrole temperatury. Niedługo potem na kilku lotniskach stanęły ekrany i kamery wyłapujące podróżnych podwyższoną temperaturą. W kraju nie było jeszcze żadnego zdiagnozowanego przypadku, gdy na stacjach metra, dworcach i przystaniach promowych były już dozowniki z płynem do dezynfekcji rąk.

W końcu jednak choroba dotarła i tutaj, a przyczynili się ponoć do tego pielgrzymi, którzy w marcu tłumnie udali się na hadżdż – pielgrzymkę do Mekki, której odbycie stanowi jeden z pięciu filarów islamu (ciekawostka: ruszyć na nią powinno się dopiero wtedy, gdy pomoże się już wszystkim, o których wie się, że potrzebują pomocy) i stamtąd przywieźli wirusa.

Na początku, kiedy jeszcze wszystkim chciało się tworzyć memy i żartować, trafiłam w sieci na pewnien obrazek. Mały chłopiec wskazuje palcem mężczyznę i pyta:

 – Mamusiu, kim jest ten pan?

– To twój tata. Zamknęli cayhane, więc wrócił do domu.

Cayhane to herbaciarnia, na pewno Ci z Państwa, którzy byli w Turcji, widzieli niejedno takie miejsce. Mężczyźni, głównie starsi, potrafią tam przesiadywać godzinami, grając w tavlę, szachy albo karty. Po wybuchu epidemii cayhane zamknięto, a z meczetów popłynęły nawoływania imamów, by Turcy zostali w domach. Jako że to ich nie przekonało, rząd wprowadził zakaz opuszczania domów przez osoby powyżej 65 roku życia, a chwilę później również dla dzieci i młodzieży do 20 roku życia, która ochoczo korzystała z faktu, że nie ma zajęć w szkołach i szwendała się po opustoszałych miastach.

Obostrzeń było i jest znacznie więcej: zakazy podróżowania po kraju, weekendowe „zamknięcia”, które – przynajmniej za pierwszym – razem przyniosły więcej szkody niż pożytku, bo ogłoszone za późno sprawiły, że ludzie w panice ruszyli o 22.00 do sklepów, by przed północą zrobić zakupy na cały weekend, zakaz sprzedaży maseczek (żeby spekulanci nie próbowali manipulować ich cenami). Zamknięte zostały supermarkety salony usługowe, w tym fryzjerskie, co dla wielu Turków, szczególnie mężczyzn, którzy zwykli tam chadzać nawet kilka razy w tygodniu by ich ogolono, było prawdziwą tragedią. Kilku moich znajomych, biorąc udział w facebookowych wyzwaniach typu „Czego nauczyła cię epidemia” z dumą napisało, że nauczyli się samodzielnie golić i układać włosy (kilku dodało, że nauczyli się zmywać naczynia i w ogóle wykonywać rozmaite prace domowe, których wcześniej w ogóle nie tykali). Ale Turcja zaoferowała obywatelom nie tylko zakazy. Nikt tam nie oszczędza na testach, szpitale – nawet te prywatne – leczą dziś za darmo, państwo dostarcza maseczki (darmowe), płaci 60 proc. pensji pracowników pracodawców, którzy zdecydowali się utrzymać zatrudnienie, zaoferowało też półroczną pensję minimalną w sektorach takich jak turystyka, które w wyniku epidemii ucierpiały najbardziej.

Wszystko byłoby naprawdę dobrze, gdyby nie jedna sprawa, która zawsze – bez względu na kraj – okazuje się ważniejsza niż pomoc ludziom: walka o głosy. Jak walczyć o głosy w czasie pandemii? Spieszę z wyjaśnieniem.

W walkę z wirusem i jego konsekwencjami bardzo aktywnie zaangażowały się w Turcji samorządy. W Izmirze zorganizowano paczki żywnościowe dla potrzebujących (starszych, ubogich, tych którzy stracili pracę), darmowe miejskie maseczkomaty), gdzie indziej darmowy chleb lub szpitale polowe. Samorząd w końcu wie najlepiej, gdzie jaka pomoc jest potrzebna.

Rządowi nie spodobały się peany dziękczynne na cześć opozycyjnych burmistrzów, jakie zaczęły pojawiać się w gazetach i mediach społecznościowych. Zaś fakt, że w sondażu badającym kto najlepiej radzi sobie z epidemią, Recep Tayyip Erdogan zajął miejsce piąte, wyprzedzony m.in.: przez ministra zdrowia, turecką Radę Naukową (biedacy!) oraz dwóch opozycyjnych burmistrzów: Ankary i Stambułu, nie mógł pozostać bez odpowiedzi. A ta była prosta: zakazać samorządom pomagania lub maksymalnie to pomaganie utrudnić.

I tak w Mersin zakazano dystrybucji darmowego chleba, a Adanie rozpoczęto kontrolę szpitala polowego, a w Izmicie rozpoczęto dochodzenie w sprawie lekarza, który na swoje nieszczęście podziękował władzom samorządowym za dostarczenie sprzętu do walki z wirusem. W Ankarze trwa gra w kotka i myszkę, bo samorząd widząc co dzieje się w innych miastach, rozpoczął kampanię, której formalnie nie da się zakazać. Jako że w Turcji wciąż popularne jest kupowanie „na kreskę”, władze dzielnicy Cankaya zaapelowały do zamożniejszych mieszkańców, aby robiąc swoje zakupy, uregulowali rachunki tych, którzy nie mogli ich sami zapłacić. Na filmikach udostępnianych w sieci widać ludzi, którzy płaczą z wdzięczność dla urzędników, którzy na to wpadli i swoich dobroczyńców…

Kilku tureckich publicystów pokusiło się o analizę tej rządowo-samorządowej rozgrywki. Yasar Akis z dziennika „Ahval” uważa, że AKP i Erdogan strzelają sobie właśnie w stopę, bo trudno oczekiwać, że wyborcy, którym się nie przelewa, lub którzy właśnie stracili pracę, będą zachwyceni faktem, że nie dostaną wsparcia. Nie każdą pomoc da się scentralizować, a małostkowość rządzących może się na nich zemścić przy urnach wyborczych.

Coś w tym może jest, bo w innym kwietniowym sondażu ponad 50 proc. badanych negatywnie oceniło działania prezydenta Erdogana. Tyle, że najbliższe wybory dopiero za 3 lata, w 100 rocznicę utworzenia Republiki Turcji. Wątpliwe, by Erdogan był uprzejmy oddać władzę w taki podniosłych okolicznościach.