Renesans demokracji, powrót do system parlamentarnego, walka z terroryzmem i wolne media – to główne założenia programu Dobrej Partii Meral Akşener. Jej liderka już dziś przedstawiana jest jako kontrkandydatka Erdogana w wyborach prezydenckich.
Choć partia założona przez Meral Akşener działa już od kilku miesięcy, kwestia nazwy rozstrzygnięta została dopiero kilka dni temu. Zamiast długiej i patetycznej, koniecznie ze słowem republika, sprawiedliwość, lud – w jakich dotąd lubowali się tureccy politycy, Akşener postawiła na prostotę: Iyi Partisi to po prostu Dobra Partia. Jej logo to żółte słoneczko (niektórzy krytykują je, jako nawiązujące do loga rządzącej AKP, której symbolem jest rozświetlona żarówka, ale przecież nikt nie ma monopolu na światło) a hasło „Turcja stanie się dobra” za genialne musieli uznać nawet jej przeciwnicy.
Trudno się dziwić. Meral Akşener nie jest przecież na tureckiej scenie politycznej żółtodziobem. Była minister spraw wewnętrznych odeszła z nacjonalistycznej partii MHP po tym, jak jej lider, Devlet Bahçeli poparł wprowadzenie w kraju systemu prezydenckiego w miejsce sprawdzającej się lepiej lub gorzej od 94 lat demokracji parlamentarnej. Akşener, która była przeciwna tej decyzji, postanowiła stworzyć własne ugrupowanie.
– Turcja i jej obywatele są zmęczeni. Następuje erozja państwa, porządek publiczny został zaburzony. Jedynym sposobem by to naprawić jest zmiana całego klimatu politycznego. Turcja stanie się dobra! Dobro to sprawiedliwość, odwaga i determinacja. Dobro to nadzieja, bogactwo – mówiła żywiołowo Akşener podczas konwencji założycielskiej. A że mówcą jest niemal tak dobrym, jak prezydent Erdogan, zebrani spijali jej słowa z jej ust.
Dobra Partia liczy na głosy obywateli o poglądach centroprawicowych, ale może się okazać, że podbije również serca Turków, którzy dotąd głosowali na opozycyjną CHP i rządzącą AKP. Wyborcy poirytowani niemocą tej pierwszej i rozczarowani totalitarnymi metodami drugiej, od dawna potrzebowali powiewu świeżości. Ci, którzy decyzję MHP o poparciu systemu prezydenckiego uznali za zdradę stanu, właściwie nie mają dziś innej sensownej opcji.
Na razie są obietnice. Akşener zamierza uczynić turecką gospodarkę jedną z największych na świecie (na razie nie wyjaśnia jak tego dokona), poprawić jakości edukacji i zreformować sądownictwo tak, by stało się ono niezależne od polityki. – Decyzje sądów są dziś dla Turków groźniejsze, niż kule wroga – twierdzi liderka i dodaje, że podstawą demokracji są wolne media. Program partii przewiduje też powrót do systemu parlamentarnego. Czy w sytuacji, gdy niemal połowa Turków nie chce, by wyłącznie prezydent rządził państwem, gdy zamknięto ponad 100 tytułów prasowych, a ponad 200 dziennikarzy siedzi w więzieniach, można dziwić, że Akşener jawi się jako „zbawicielka” Turków?
Ktokolwiek bierze się dziś w Turcji za politykę musi obiecać walkę z FETÖ – organizacją Fethullaha Gulena, oskarżanego o organizację nieudanego puczu 15 lipca 2015 roku. Akşener nie tylko to obiecała, ale też wykorzystała okazję, by wypomnieć Erdoganowi i AKP, że to dzięki ich wsparciu organizacja urosła w siłę.
Ci ostrzegają ją z kolei przed „szpiegami” Gulena, którzy z pewnością będą próbowali przeniknąć w struktury nowego ugrupowania. Według tureckich publicystów jest to – na razie subtelna – przestroga dla Aksener, by przestała się wychylać i nie kandydowała w wyborach prezydenckich, które mają się odbyć w 2019 roku. Dotąd Erdogan nie miał właściwie żadnej sensownej konkurencji, tym czasem lubiana Aksener zapowiedziała, że będzie kandydować.
– Nie boję się aresztowania – mówiła w rozmowie z dziennikarzami gazety Hurryet. – Jeśli mają przeciwko mnie jakieś dowody, niech mnie aresztują. Lecz jeśli aresztują mnie nie mogąc mi nic udowodnić, niech nie nazywają się honorowymi ludźmi.
Jak potoczą się losy nowego ugrupowania jeszcze nie wiadomo, rządzący nie mogą sobie jednak pozwolić na to, by ją zlekceważyć. To przecież AKP zgarnęła władzę zaledwie rok po tym, jak powstała…