Po dwóch latach spędzonych w tureckim więzieniu amerykański pastor Andrew Brunson, skazany na 3 zamiast 35 grożących mu wcześniej lat, wyszedł na wolność. Najprawdopodobniej siedzi właśnie w samolocie do USA.
Być może to koniec dyplomatycznego kryzysu w stosunkach USA-Turcja. To przecież „w odwecie” za przetrzymywanie pastora prezydent Donald Trump nałożył cła na turecką stal i aluminium, wydatnie przyczyniając się do największego w historii spadku wartości tureckiej waluty i kryzysu ekonomicznego, jakiego jeszcze nad Bosforem nie widziano.
Choć Erdogan i turecki rząd zaklinali się, że nikt nie będzie ich szantażował, a sąd wyda wyrok w oparciu o dowody, a nie naciski, faktem jest, że podczas piątkowej rozprawy, prokuratura znacznie złagodziła swoje stanowisko. Kluczowi świadkowie oskarżenia zaczęli też bądź to wycofywać, bądź zmieniać zeznania. Na przykład mężczyzna, który twierdził wcześniej, że Syryjczyk ze zboru pastora przygotowywał zamachy terrorystyczne, powiedział w piątek, że ponieważ jest nacjonalistą, każdego Syryjczyka uważa za terrorystę. Inni świadkowie mieli twierdzić, że nigdy nie widzieli w kościele Brunsona ludzi związanych z ruchem Fethullaha Gulena i że – o ile wiedzą – były to jedynie pogłoski.
Jak przypomina dziennik „Hurriyet”, to na podstawie tych pogłosek turecka prokuratura postawiła Brunsonowi zarzuty szpiegostwa i wspierania terroryzmu. Pastora aresztowano w 2016 roku, przez kilka dni pozostawał bez obrońcy i kontakty z bliskimi. Groziło mu 35 lat za kratami. Niedawno wypuszczono go z więzienia, wciąż przebywał jednak w areszcie domowym.
Po piątkowej rozprawie uznać można, że wilk jest syty i owca cała. Pastora skazano co prawda na 3 lata i jeden miesiąc pozbawienia wolności, ale sąd zwolnił go z aresztu. Nie wydając jednocześnie zakazu podróżowania, umożliwił pastorowi natychmiastowe opuszczenie Turcji.
Cytowany przez turecką prasę prawnik pastora Jay Sekulow podziękował prezydentowi Trumpowi i Kongresowi USA za wywarcie na Turcję presji, która doprowadziła do uwolnienia Brunsona. – Fakt, że pastor jest teraz w samolocie do USA to wielkie zwycięstwo – mówił prawnik.
Turecka gospodarka nie odczuła jeszcze pozytywnych skutków uwolnienia pastora, być może jest to jednak kwestia najbliższych dni. Prezydent Erdogan nie skomentował na razie decyzji tureckiego sądu.
Erdogan wyplątał się z jednego kryzysu, ale już jest następny. Tym razem wokół uprowadzenia i prawdopodobnie zamordowania Jamala Khashoggiego w saudyjskim konsulacie. Zachód ma teraz lekki dyskomfort, no bo jak tu poprzeć antydemokratycznego „sułtana” przeciwko uroczemu księciu, który pozwolił kobietom oglądać mecze i prowadzić samochody, a nadto jest kluczowym sojusznikiem USA w regionie?
Po dwóch tygodniach od mojego komentarza już wiadomo, że Zachód gotów jest zrobić wszystko, by… nic nie zrobić. Oczywiście jeśli chodzi o wyciąganie konsekwencji wobec Saudów, bo mordowanie ludzi w konsulatach potępiono „co do zasady” i zażądano wyjaśnień, ale więcej w tym zakłopotania niż oburzenia. Książę wprawdzie nie ułatwia zadania swoim zachodnim przyjaciołom i zarazem cichym adwokatom, tłumacząc „zajście” w najbardziej absurdalny sposób, ale gdyby nawet przyznał się do osobistego zlecenia zabójstwa, nic by to nie zmieniło. Może nawet pochwalono by go za szczerość i odwagę. Mimo zapowiedzi bojkotu, międzynarodowej konferencji inwestycyjnej w Rijadzie nie odwołano i tylko bankierzy, jak donosi New York Times, dyskretnie wsuwają plakietki z nazwiskami za krawaty. Prasę obiegło też zdjęcie księcia ściskającego dłoń syna ofiary, co z pewnością stanie się kolejnym powodem, by uznać sprawę za zamkniętą.
W sumie, gdyby nie postawa Turków (tak, wiem, że nie od dziś mają swoją antysaudyjską „agendę”), to już byłoby po kłopocie. Ale i Erdogan nie funkcjonuje w politycznej próżni, więc to zaostrza, to łagodzi ton, lawirując pomiędzy domniemanymi sojusznikami i niewątpliwymi wrogami. Możliwe też, że na koniec oberwie bardziej od księcia. Dziś w Guardianie można obejrzeć karykaturę „sułtana” wyobrażonego w małpiej postawie i z małpio zniekształconą głową (nic obrzydliwego, skoro nie jest Barackiem Obamą, prawda?), jak przygniata swoim ciężarem pierś leżącego księcia Muhammada. Ten z kolei w wizji rysownika nie utracił nic ze swego człowieczeństwa. Napis: „Journalist’s best friend”. Erdogan, znaczy. Ironicznie. https://www.theguardian.com/commentisfree/picture/2018/oct/23/steve-bell-on-erdogans-call-for-an-inquiry-into-jamal-khashoggis-death-cartoon
Ładny „symetryzm”. Ze wskazaniem na większego wroga i winowajcę…