„Poetę karmi rozpacz. Ja mam pod dostatkiem” – mówi Hael Helmi Srour, syryjski uchodźca, który od pięciu lat mieszka w Izmirze. Tom jego wierszy „Miłość w czasach wojny” miał premierę podczas niedawnych Targów Książki. Srour przeszedł dwie drogi. Pierwsza wiodła z Syrii do Turcji, druga – z tartaku na księgarniane półki
Z Haelem umawiam się w jednym z izmirskich Satrbucksów. On wolałby gdzie indziej, ale jego córka Mavia, która będzie tłumaczyć naszą rozmowę z arabskiego na angielski i turecki, upiera się właśnie na tę kawiarnię. Czekam przed wejściem. Mavia pojawia się pół godziny po czasie, jej ojca jeszcze nie ma. – Ma teraz dużo zajęć i spotkań, ale na pewno przyjdzie – tłumaczy spóźnienie córka poety a ja po raz kolejny przekonuje się, czym wschodnie podejście do czasu różni się od naszego. Hael pojawia się po godzinie. Elegancka koszula, uśmiech na twarzy, pewny uścisk dłoni. Nic ze zgaszonego, przybitego człowieka, którego trzy lata temu spotkałam w siedzibie fundacji pomagającej syryjskim uchodźcom. Nic z uchodźcy…
Wspomnienia kul
– Ludzie na zachodzie widzą w nas brudną, obdartą, zdesperowaną hołotę. Nikt nie pomyśli o tym, że wśród milionów uchodźców są profesorowie, pisarze, ludzie sztuki i kultury, muzycy i aktorzy wielkich scen.
Hael mówi szybko i ekspresyjne, córka ledwo nadąża z tłumaczeniem. Miesza arabski z tureckim i elementami angielskiego, którego uczył się na studiach. Ukończył wydział ekonomiczny uniwersytetu w Latakii, przed wojną pracował w międzynarodowej firmie transportowej. Jednocześnie pisywał do arabskojęzycznych gazet na całym świecie. No i pisał wiersze, choć raczej do szuflady. Z Syrii uciekł na początku wojny.
– Wiesz co to znaczy, gdy twoje dzieci wychodząc z domu mijają na ulicach martwe ciała? Gdy nie wiesz, kiedy po Ciebie przyjdą?
Hael bał się, bo w swoich artykułach poruszał niewygodne tematy, które nie podobały się reżimowi Baszara Al Assada. – Przed wojną w Syrii nie było wolności ani demokracji. Nie mogliśmy sami wybrać, kto będzie nami rządził i ja o tym pisałem. Pogróżki otrzymywałem już wcześniej, ale gdy wybuchła wojna byłem pewien, że mi nie darują.
Był jeszcze jeden powód ucieczki z ogarniętego wojna kraju. – Może to dziwne, bo większość ludzi myślało o tym, jak przeżyć. Ale dla mnie ważna była edukacja moich dzieci. Córka studiowała anglistykę, syn inżynierię chemiczną. Nie chciałem – mówi Hael widząc moją zdziwioną minę – by ich szansa na wykształcenie została zaprzepaszczona.
Udało się, choć nie do końca. Syn kontynuuje naukę na uniwersytecie w Izmirze, córka – ta, która tłumaczy rozmowę – porzuciła studia.
– Depresja, lęki, wspomnienia nalotów – to wszystko nie sprzyja nauce i utrudnia codzienne funkcjonowanie – mówi a Mavia, bo o niej mowa – nie okazuje emocji. Słowa ojca tłumaczy tak, jakby dotyczyły kogoś innego, a nie jej samej.
Hael nie miał czasu na depresję. Nie miał – jak niektórzy z przybyłych do Turcji Syryjczyków – w Izmirze rodziny ani przyjaciół. Wszystko zaczynał od początku. Sam. A rodzinę jakoś trzeba było utrzymać. – Łapałem dorywcze prace jak większość Syryjczyków. Byłem tragarzem, pracowałem w tartaku i jako kowal. Jasne, że to boli, wiesz, ambicja. W Syrii miałem udane życie, tu byłem nikim. Tam miałem dom, tu z całą rodziną mieszkam w jednym pokoju. Kolejni pracodawcy zaniżają stawki, bo wiedzą, że Syryjczyk nie będzie narzekał, weźmie co dają. Wiesz, to chyba jest najgorsze do zniesienia. Nasze człowieczeństwo gdzieś znika, bo nie traktuje się nas jak ludzi. Nasze dzieci toną w morzu i nikogo to nie obchodzi, świat patrzy i nic nie robi.
Zabrakło na przemytnika
Hael, jak wielu innych mieszkających w Izmirze Syryjczyków, był częstym gościem założonej przez Muhammada Saliha (Syryjczyk, który w Turcji mieszka od 20 lat) fundacji pomagającej uchodźcom. – Większość Turków, których spotkałem była przyjaźnie nastawiona do uchodźców, ale dobrze jest się spotkać ze swoimi. Mamy podobne problemy, chcemy być razem, rozmawiać o tym, co nas boli – opowiada. To za pośrednictwem Saliha poznał innych przebywających w Turcji literatów, pisarzy i wydawcę, Adema Kargi, który zaproponował, że wyda jego wiersze w dwóch językach, po turecku i arabsku. – Nie umiem ci powiedzieć, co to znaczy dla uchodźcy, który wykonywał w Turcji najgorsze prace, trzymać w ręku tom swoich wierszy. Myślałem, że moje pióro na zawsze pogrzebała wojna, ale życzliwi, otwarci ludzie sprawili, że znów mam je w ręku – mówi poeta, a jego córka przewraca oczami. Najwyraźniej denerwuje ją egzaltacja ojca, ja rozumiem jego podniosłe tony. Z nizin społecznych trafił przecież na Izmirskie salony, współtworzył i jest prezesem izmirskiego oddziału Stowarzyszenia Syryjskich Literatów i Poetów. Chadza na spotkania autorskie, spotyka się z dziennikarzami. – Nie chce mi się teraz wierzyć, ale kiedyś myślałem, że w Turcji będę tylko przejazdem. Planowaliśmy z rodziną dotrzeć do Europy, nie mieliśmy jednak środków, by zapłacić przemytnikom za przeprawę przez morze.
Ocalić od zapomnienia
Czy to czego doświadczył wpłynęło na jego poezję? – A jak miało nie wpłynąć – mówi Hael – Poeta karmi się rozpaczą, a tej jest w życiu uchodźcy pod dostatkiem. Teraz wszystko zaczyna się układać, nasze życie w Turcji jest dobre i spokojne, ale jak zapomnieć o odgłosach świszczących kul? Jak nie myśleć bliskich i przyjaciołach, którzy od nich zginęli? Piszę o tym, bo nie chcę, by o tych ludziach zapomniano. Chcę, żeby świat o nich wiedział.
Zdaniem Haela, zadaniem Syryjczyków, którzy przeżyli jest właśnie przypominanie światu o tym, co stało się z ich krajem. Chciałby, żeby jego twórczość nie pozwoliła ludziom zachodu spokojnie spać. – Nie zależy mi, żebyście mieli wyrzuty sumienia. W moich wierszach nie ma obwiniania czy rzucania oskarżeń. Jest w nich miłość i chcę, żebyście ją zobaczyli. Żebyście przypomnieli sobie, że jesteśmy ludźmi takimi, jak wy.
Hael, choć dumny, że leży przed nim tom jego wierszy, nie byłby w stanie przeżyć z pisania. Od dwóch lat uczy w sponsorowanej przez UNICEF szkole dla syryjskich uchodźców. Wolałby uczyć literatury, ale miejsce było tylko dla nauczyciela WF. – Nauczyliśmy się brać co dają – śmieje się i pokazuje zdjęcia ze szkoły. Śmiechem, po raz pierwszy podczas naszego spotkania wybucha też jego córka. – Ale wiesz, to co robię nie przeszkadza mi pisać – mówi Hael, który właśnie zaczął pracować nad powieścią o młodej syryjskiej dziewczynie, która sama przybywa do Turcji. Kończy też sztukę teatralną o napisanie której poprosiła go jedna z amatorskich grup teatralnych w Izmirze. Jego życie potoczyło się zaskakująco, marzy o powrocie do wolnej Syrii, ale nigdy nie będzie żałował, że został w Turcji. – Gdy dziś patrzę, na kolejne tonące statki, dziękuję Allahowi, że nie ruszyliśmy w drogę. Dzięki temu jestem tu, gdzie jestem, a nie na dnie morza – mówi Hael i zaczyna zbierać ze stołu swoje rzeczy. Nim się pożegnamy, przeczyta mi jeszcze, po arabsku, jeden ze swoich wierszy. Będzie czytał głośno i ekspresyjnie nie zważając na to, że przyciąga spojrzenia innych gości kawiarni. Już się nie wstydzi, że jest uchodźcą.
(…)
Weź nasze morza, rzeki i stokrotki
Cóż więcej,
umieramy
Nasze dusze toną w drodze do wolności
Jestem jak dziecko na brzegu faI
Otwórz drzwi
(…)
Unosimy się na falach człowieczeństwa
Musimy dotrzeć, do ostatniej pieśni słowika
Jestem uchodźcą, jestem obcy
Stygmaty na moim ciele
Fale niosą mój ból i zagubione człowieczeństwo
(…)
Jestem obcy, jestem uchodźcą
Pewnego dnia obudzę się z tego snu
moja ziemia, życie i kwiaty
(…)
zmarli, nadzieja, dzieci i statki
Sól, która nas czyni nieśmiertelnymi
Bez dowodów, paszportów i płotów
Uchodźcy na nowo narodzeni w twoim kraju
W ciemnym słońcu twojej ziemi
Uchodźcy