Nie wystarczyła złość Turków na podwyżki cen, charyzma Muharrema Ince ani energia Meral Aksener – jedynej kobiety w wyścigu o fotel prezydenta. Choć oficjalne wyniki wyborów poznamy we wtorek, wygląda na to, że Erdogan znów ograł opozycję, dziennikarzy i analityków oraz Zachód, który miał nadzieję na zmiany.
Kilka lat temu w Stambule, podczas otwarcia stadionu noszącego imię Recepa Tayyipa Erdogana mecz rozgrywali dziennikarze i politycy. Kapitanem tych ostatnich był oczywiście premier (miesiąc później już prezydent), który swego czasu porzucił karierę piłkarza na rzecz polityki. Polityk grał z zaangażowaniem a mimo to jego zespół jeszcze w pierwszej połowie stracił aż trzy bramki. Gdy już wydawało się, że przegra – cud. Po kiepskim podaniu, premier bez trudu przejął piłkę i – podczas gdy bramkarz stał jak wryty – strzelił pierwszego gola. Potem padły jeszcze dwa. Tłumy szaleją, premier uśmiecha się jakby mówił: „Cóż, łatwizna”.
Sułtan ogrywa opozycję
Taką sama minę Erdogan miał w niedzielę wieczorem. Choć liczenie głosów wciąż trwało, a opozycja apelowała, by poczekać z ogłaszaniem zwycięstwa, wszechwładny już prezydent z uśmiechem przemawiał do tłumu swoich zwolenników. – Dzisiaj zwyciężyła demokracja, każdy z 81 milionów Turków jest dzisiaj zwycięzcą. Od jutra będziemy intensywnie pracować nad spełnieniem naszych wyborczych obietnic. Turcja wybrała dobrobyt, rozwój i budowanie kraju, który będzie liderem na świecie.
Erdogan, który zwyciężył już w pierwszej turze, otrzymując ponad 52 proc. głosów, miał na myśli nie tylko siebie, ale też swoją partię, która rządzi krajem od 16 lat. Choć AKP otrzymała „zaledwie” 42 proc. głosów, tracąc tym samym samodzielną parlamentarną większość, dzięki koalicji z nacjonalistyczną MHP (11 proc.) wprowadzi do nowego, 600 – osobowego parlamentu 343 posłów. Choć lider nacjonalistów jeszcze w trakcie kampanii zastrzegał, że jeśli AKP będzie dalej popełniać stare błędy, MHP nie będzie jej popierać, trudno dać wiarę tym słowom. To przecież jedynie dzięki poparciu MHP udało się przepchnąć przez parlament zmiany konstytucji, dające prezydentowi nieograniczoną władzę. Choć po referendum mającym zatwierdzić lub odrzucić te zmiany, opozycja, która przegrała o włos, złapała wiatr w żagle, nie wystarczyło to do zwycięstwa w niedzielnych wyborach. Kandydat CHP Muharrem Ince, jedyny, który mógł zagrozić Erdoganowi, uzyskał nieco ponad 30 proc. głosów, podczas gdy Meral Aksener, uważana za czarnego konia wyborów, zaledwie 7 proc, mniej niż prowadzący kampanię z więzienia lider prokurdyjskiej HDP Salahattin Demirtas (prawie 8,5 proc.). Również koalicja kemalistycznej CHP z liczącą sobie zaledwie kilka miesięcy Dobrą Parią (IYI Parti), nie przyniosła spodziewanego wyniku. CHP uzyskała 22 proc, a partia Aksener dokładnie 10 proc (tyle wynosi próg wyborczy). Razem wprowadzą do parlamentu 192 posłów. Wśród przegranych prawdziwym zwycięzcą okazała się kurdyjska HDP. Choć nie zawiązała żadnej koalicji, a kilkudziesięciu jej posłów zostało pozbawionych immunitetu i zamkniętych w więzieniach za rzekome wspieranie terroryzmu, w wyborach uzyskała prawie 12 proc., co jest równoznaczne z wprowadzeniem do parlamentu 67 posłów. Dla Kurdów (MHP zwyciężyło we wschodnich regionach kraju, w gdzie większość stanowią Kurdowie, głosujący przedtem na AKP) to prawdziwy sukces.
Głosowanie przez stemplowanie
Dopiero za kilka dni będzie widomo, w jaki sposób głosowali młodzi, a w jaki starsi Turcy, jak wykształceni i ci, którzy ukończyli zaledwie szkoły podstawowe. Dziś wiadomo jedno: żadna z opozycyjnych partii nie przekonała twardego elektoratu AKP, do zmiany zdania i oddania głosów właśnie na nią. Muharrem Ince uzyskał co prawda lepszy wynik niż jego partia, zagłosował jednak na niego stały elektorat CHP i nikt więcej. Turcja oficjalnie już stała się – jak żartują niektórzy – sułtanatem, w którym niepodzielne rządy sprawował będzie, przynajmniej przez najbliższych 5 lat, Recep Tayyip Erdogan. Prezydent stanie teraz na czele rządu, „przejmie” system sądowniczy a jego dekrety będą miały moc ustawy. Będzie też mógł, przynajmniej jeden raz, samodzielnie zdecydować o budżecie kraju. Oficjalne wyniki Komisja Wyborcza poda we wtorek, wtedy też rozpatrzy skargi, na nieprawidłowości, do jakich doszło, bo – jak twierdzą tureccy publicyści – dojść musiało, w trakcie głosowania. A trochę ich jest. Zagranicznym obserwatorom nie pozwolono, ze względu na rzekome zagrożenie terrorystyczne, udać się na wschód kraju. Kilku z nich w ogóle do Turcji nie wpuszczono. – Obserwatorzy są od obserwowania, a nie robienia polityki – argumentował premier Binali Yildirim. Na szczęście tam, gdzie obserwatorów nie było, byli zwyczajni wyborcy. To ich amatorskie nagrania można było obejrzeć na stronie opozycyjnej gazety Cumhuriyet. Widać na nich, jak jeden z członków komisji wyborczej w Erzurum, jedna po drugiej ostemplowuje (Turcy nie zaznaczają przy kandydatach „krzyżyka”, lecz przykładają w odpowiednim miejscu stempel) karty wyborcze w miejscu, gdzie widnieje symbol AKP. Ten sam proceder dotyczył kart z kandydatami na prezydenta. W Diyarbakir ktoś próbował wnieść nieostęplowane karty wyborcze. Gdzieś zatrzymano auto z zaplombowanymi urnami wyborczymi, które zamierzano podmienić, gdzieś – jeszcze przed liczeniem głosów – wśród śmieci walały się karty do głosowania, na których zaznaczono kandydatów innych niż AKP i Erdogan. Po Izmirze krążyła plotka o znikającym z kart do głosowania tuszu, dzięki któremu członkowie komisji mogli ponownie ostemplować karty zgodnie z wytycznymi „z góry”. Zdarzyły się bójki między wyborcami, a nawet ofiary śmiertelne. Mehmet Siddik Durmaz z IYI Parti został zastrzelony w Erzurum podczas głosowania. Wielu Turków, zwłaszcza popierających opozycję, udało się do lokali wyborczych na liczenie głosów (mają do tego prawo). By uniknąć fałszerstw, robili zdjęcia i dzielili się w Internecie protokołami ze swoich komisji.
Opozycja: najgorsze przed nami
– Akceptuję wyniki, ale moim zdaniem te wybory nie były ani sprawiedliwe ani uczciwe – mówił w niedzielę wieczorem Ümit Özdağ z IYI Parti. – Dochodziło do wielu nieprawidłowości.
Wygląda jednak na to, że tym razem to nie one zadecydowały o wyniku. Wyniki podawane przez niezależną platformę liczenia głosów Adil Secim Platformu, niewiele różniły się od tych, które podała rządowa agencja Anadolu.- Przyjmuję do wiadomości wyniki wyborów, ale mam świadomość, że właśnie uchwalono w Turcji jednoosobowy reżim. To bardzo niebezpieczne i wszyscy zapłacimy za to wysoką cenę – mówił Muharrem Ince.
Rzeczywiście, jest się czego bać. Już w poprzedniej kadencji niweygodnym parlamentarzystom głosami AKP odebrano immunitety i oskarżono o terroryzm. Teraz może się stać tak samo, z tym, że parlament nie będzie już Erdoganowi potrzebny do usuwania wrogów.
Nie wszyscy jeszcze o tym wiedzą. Na razie cieszą się z wyniku i z faktu, że pierwszy raz od miesięcy, wartość dolara odrobinę spadła.
// Mała uwaga techniczna: wdarł się złośliwy chochlik i stĘplował…//
Bardzo trafny tekst. Złość i bezsilność… Z jednej strony cieszy, że przynajmniej część kraju „przejrzała”, z drugiej – realizm nakazuje mi oczekiwać, co też sułtan wymyśli, żeby zneutralizować HDP (i ciekawi mnie, jakie rzeczywiście było poparcie, skoro oficjalnie pozwolono na wynik 12%). No i ten wyczyn technologiczny – tak szybkiego podliczania głosów nie ma nawet u nas, a jesteśmy krajem mniejszym….